Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

niasz? Chcesz, abym cię przeniósł do innego wydziału?
— Dziękuję panu. Wszystko mi jedno.
— Zapewne.
Usta jego zarysowały uśmiech na-pół sarkastyczny, na-pół litośny. Zapewne! pomiędzy pozycyami, które Ławicz w biurze zajmować mógł, nie było bogactwa wyboru i wszystkie one znaczyły mniéj więcéj zero.
Po rozmowie téj, przez długie kilka tygodni Dębski spoglądał znowu na Ławicza, jak na niezbędny w rachunku jakimś, kształt zera mający, znaczek. Potém znowu, przeglądając robotę jego, zapytał:
— Czy masz z czego żyć?
— O tak! — z akcentem silnego przekonania odparł Ławicz.
— Może i w zbytki nawet opływasz?
Coś, jakby uczucie obrazy, odmalowało się na zarumienionéj twarzy kancelisty.
— Nie — odpowiedział. — Nie wiem, co to zbytek i wcale go nie pragnę.
Tym razem Dębski patrzał na niego dość długo, z razu z szyderstwem, migocącém mu w kryształowych głębiach oka, potém z przenikliwą i pełną ciekawości uwagą.
Tego samego dnia zaszedł w biurze wypadek, o którym długo potém urzędnicy wyżsi i niżsi gwarzyli i rozprawiali, mianując go skandalem. Najwyż-