Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

szy zwierzchnik biura przybył tam dnia tego kwaśny i zgryziony. Na twarzy jego nie było śladu odznaczającéj ją najczęściéj jowialnéj dobroduszności, w ruchach malowała się niecierpliwość i skłonność do gniewu. Sala, w któréj przy oknach pracowali Ławicz i Kwira, próżną była dnia tego. W zamian gwar złożony z głośnego czytania, przyciszonych rozmów i szelestu licznych papierów i stąpań ludzkich, dochodził tu z pootwieranych na oścież drzwi sal innych. Nagle za na-pół-otwartemi drzwiami sali posiedzeń sądowych, rozległ się gwałtowny, basowym głosem wydany krzyk. Na krzyk ten, z bocznych sal powypadali urzędnicy różnych stopni i ubrań, z przedpokoju wypadł Rębko, z siedzeń swych porwali się Ławicz i Kwira, i wszyscy, z wyrazem zdziwienia i przestrachu na twarzach, w ostrożnie kryjących się, postawach, zaglądali do sali posiedzeń, przypatrując się i przysłuchując odegrywającéj się tam scenie. Była to przecież scena nie dramatyczna wcale, ani malownicza. Poprostu prezes izby srodze gniewał się na sekretarza i głosem bardzo podniesionym, z giestami bardzo energicznemi, i w słowach także pełnych energii, czynił mu wyrzuty, jak z krzyków jego wyrozumiéć można było, za to, że w służbowéj sprawie jakiéjś objawił on zdanie, ze zdaniem zwierzchnika sprzeczne. Zazwyczaj był on dla śmiałości podobnéj wyrozumienia i pobłażania pełnym, a nawet lubić ją i szanować się zdawał. Inaczéj jednak rzeczy wszel-