Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

kie wydają się przy blasku słońca, inaczéj przy widnokręgu, zaciągniętym chmurami. Dnia tego widnokrąg biura, wraz z czołem przewodnika swego, zaciągnął się chmurami. Śmiałość Dębskiego wywołała z nich piorun. Pioruny padały z ust rozgniewanego zwierzchnika na głowę młodego człowieka, który, przy swoim stole do pisania stojąc, blady jak ściana, z przyciętą do krwi wargą i spuszczonemi powiekami, był nieruchomy jak posąg i milczał. Zagadkowe i niewyraźne uśmiechy igrały po ustach sędziów, krzesła swe z wysokiemi poręczami zasiadających; złośliwie albo bezmyślnie uśmiechali się podpatrujący i podsłuchujący, w trwożną a ciekawą gromadkę zbici, urzędnicy. Rubasznie, choć z cicha, a tak serdecznie, że aż mu się szerokie ramiona trzęsły, ciemną, brudną ręką usta sobie zakrywając, śmiał się, wychylający się z drzwi przedpokoju, Rębko. Kwira, dłonią przyciskając łysinę, zdawał się konać ze strachu; Ławicza ręka o stół oparta drżała i białą twarz jego oblał krwisty rumieniec. Nie z trwogi jednak drżał on i rumienił się. Wpatrzony w postawę Dębskiego, kamiennie nieruchomą, a na białém tle ściany odbijającą się w silnych i kształtnych zarysach, i na twarz jego, nadzwyczaj bladą, po któréj przebiegały spazmatyczne drgania, myślał on, a potém półgłosem i po razy kilka wymówił:
— Czy podobna?
Czy podobna, aby wymijacz raf, zuchwale lub nie-