Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Z wykrzykiem tym wstał i przeszedł się parę razy po izdebce. Potém stanął przed Ławiczem i, wziąwszy go za rękę, ścisnął ją krótko ale silnie.
— No, — rzekł, siadając znowu — wytrąciłeś mię z mego zwykłego humoru. I nie dziw. Lecz, usuwając na stronę czułości, powiedz mi, na co ci to? co ze wszystkiego tego przyjść ci może?
— Nie myślałem nigdy o tém...
— Otóż to... Niepraktyczność. Zużywasz czas i siły, nie wiedziéć poco, bez żadnego celu; bo ostatecznie, jakkolwiek wielu na świecie było bardzo znakomitych samouków, mieli oni gieniusz. Czy mniemasz, że jesteś człowiekiem gienialnym?
Ławicz zaśmiał się wesoło.
— Nie myślisz więc tak i masz słuszność, bo od wielkich nawet zdolności umysłowych do gieniuszu bardzo daleko. I zresztą, gdybyś nawet i gienialnym był, wątpię bardzo, abyś kiedy cokolwiek porządnego na drodze naukowéj mógł uczynić. Dawniéj łatwiéj było, ale teraz, mój kochany, teraz, są na świecie metody, systemata, olbrzymie nagromadzenie materyałów, olbrzymia liczba pracowników, dobrze przygotowanych a uprawiających i wyzyskujących wszystkie pola... Teraz i gieniuszowi nawet trudno, albo i całkiem niepodobna omackiem szukać i znajdować... nie prawdaż?
— Prawda — odpowiedział Ławicz.
— Widzisz. Na co ci więc to wszystko?