Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— O szlachetności nie mówmy. Unikajmy górnych wyrazów; wystarcza mi to, że zbrodniarzem ani niedołęgą zostać nie chcę, a żądania moje są proste i naturalne. Jakiemi zaś drogami do nich dążę, czy mi łatwo iść niemi, albo ciężko? to już moja rzecz. Jestem człowiekiem praktycznym. Nie płynę na cudzym grzbiecie, ale téż, pracowicie rozbijając przed sobą fale, nie chcę, aby mię piérwszy lepszy rekin sentymentalizmu na dno pociągnął. Bo sentymenta i marzenia, mój drogi, to rekiny, i dlatego lękam się o ciebie. Jesteś cały w paszczy rekina...
— Co znaczy, że oddaję się marzeniom?
— Naturalnie; czémże bowiem inném być może, zgromadzenie do głowy swéj mądrości, które téż w głowie twéj na wieki pozostaną? Bez celu, mój drogi, bez celu i niepraktycznie...
Zaśmiał się znowu, ale z przymusem, i wstał z krzesła.
— Nagadałem ci rzeczy nieprzyjemnych. Daruj, ale nie znoszę wszystkiego, co niepraktyczne i do niczego nieprowadzące. Przebacz téż, że ci zajęcie, czy téż bawienie się twe przerwałem i — dobranoc!
Ławicz zatrzymał w dłoniach swych rękę, którą podał mu gość jego.
— Mam do pana prośbę... wielką prośbę...
— Owszem, powiedz; jeżeli będę mógł... uprzedzam cię tylko, że co się tycze twéj karyery biurowéj