Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

okresy i był całkiem podobny do lunatyka, we śnie chodzącego po świecie. Czasem jednak trzeźwiejszym bywał, to i owo spostrzegał. Wchodząc na tłumny w niedzielne poranki rynek miejski, spostrzegał Kwirę, trzymającego w obu rękach klatki, z wystawionemi na sprzedaż kanarkami. Z pod czapki, połyskującéj srebrną gwiazdką i okrywającéj łysinę, kościana twarz kancelisty uśmiechała się wklęsłemi usty pokornie i z przymileniem. Paltot, z guzikami o rdzawéj pozłocie, zwisał mu z mizernych, przegiętych ramion i, pośród barczystych, silnych, zdrowych wieśniaków, których pełno było dokoła, czynił go podobnym do znędzniałego owadu, z obwisłemi skrzydłami. Pod odkrytém niebem, z dala od swych zwierzchników, Kwira uczuwał pewne towarzyskie popędy. Zachodził drogę przechodzącemu koledze i, zapominając o sprzedawaniu kanarków, zawiązywał z nim długą rozmową. Było to zawsze jedno i to samo: Zenon przygotowuje się do zdania examinów; Zenon choruje, bo mu tamtejszy klimat szkodzi; Zenon w biédzie wielkiéj, albo wyszedł już trochę z biedy, bo z kilku kolegami, którzy mu dopomagają, zamieszkał; panna Anna niespokojna o brata, chce jechać do niego, ale nie ma o czém, nie może już prać i prasować, słaba taka... doktor mówił, że to suchoty...
— A ot téj zimy i kanarki moje zdychały... zdechło ich z dziesięć... Bez grzechu narzekania, biéda!