— Władku! — zawołał Ławicz — ty jednak kiedyś marzyłeś o piękném życiu!
Zegrzda nie odpowiedział nic. Smutnym był trochę i dłużéj niż zwykle szedł obok towarzysza.
— Wiész co? — ozwał się po chwili — wszystko na świecie przejada się... Szumi, szumi, aż wyszumi, i taki smutek człowieka ogarnie, że choć w łeb sobie strzel!
— Ty, Władku! ty smutnym bywasz kiedykolwiek?
— A cóż myślałeś? Niby to ja taki już ostatni głupiec czy łotr, żeby mi tam różne rzeczy w głowie i sercu nie świdrowały? No, ale stało się! popłynąłem...
— A... ona? — zapytał Ławicz.
— Kto? majorowa? otóż widzisz... to mi teraz najwięcéj humor psuje... mężatka... męża porzuciła... dyabli wiedzą, co tu robić? a... ani żenić się, ani porzucić! Kobieta skompromitowała się dla mnie i przywiązała się do mnie... jak smoła!
— A ty chyba jéj nie kochasz?
— At, zaczęło się od żartów... a zrobiło się głupstwo i... koniec!
Bardzo wyraźne strapienie przeglądało mu ze schmurzonego czoła i wejrzenia. Powiedział jeszcze Ławiczowi, że za parę miesięcy, wraz z pułkiem swym, opuszcza X. i że przyjdzie, aby się z nim pożegnać. Nie przyszedł jednak; natomiast na niewiele przed
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.