Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

dniem wyznaczonym dla odejścia pułku, Ławicz, idąc z biura do domu, spotkał się z długim szeregiem dorożek, które przez środek ulicy galopem pędziły, a wiozły ludzi w wojskowych ubraniach, z wielkim hałasem śmiejących się i rozprawiających. W jednym z ludzi tych, w tym mianowicie, który giestykulował najenergiczniéj, a przytém o mało z dorożki nie spadał, poznał Zegrzdę. Wracający téż z Izby do domu Rębko, dopędziwszy go na chodniku, objaśniać zaczął, że panowie ci wracają z pożegnalnego śniadania, przy którém muzyka grała i szampan lał się, jak deszcz z rynny... Damy były tam także i była ta majorowa, co męża porzuciła i za tym pięknym oficerem, z czarnemi wąsikami, jedzie...
Wszystko to i wiele innych jeszcze rzeczy Rębko wiedział od dieńszczyka, czyli żołnierza, który służył u samego pułkownika, a był dawnym jego kolegą z wojska. Rębko zawsze wszystko wiedział, ale tym razem Ławicz słuchał go z większém jeszcze, niż zwykle, roztargnieniem. W głowie jego snuły się znowu marzenia o Atlantydzie, globie szczęśliwym... O! stokroć szczęśliwszym i lepszym od ziemi...
Jemu na ziemi smutno być zaczęło. Bywały dnie, w których bezwładne zniechęcenie ogarniało go i dręczyło. Nie, — stanowczo nic nie umiał i nic nie mógł. Marzenia jego były szaleństwem i grzechem wobec majestatu nauki. Całemi godzinami przesiadywał przy stole swym z osłupiałém okiem i kurczo-