Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Maryan Dębski siedział lub stał zawsze przy umieszczoném u okna biurku sekretarza. Raz nie przybywał on do biura przez miesięcy parę. W biurze wiedziano powszechnie, że zażądał urlopu i wyjechał do stolicy, w celu bronienia naukowéj rozprawy i otrzymania tytułu naukowego. Gdy wrócił, wiedziano téż powszechnie, że przywiózł z sobą dyplom doktora praw. Coś jakby wielka glorya rozpromieniało mu czoło, a surowe usta odświeżyły się i odmłodniały w uśmiechu szczęścia. Co myślał o zdobytéj przez się godności, nie wiadomo, ale musiał ufać bardzo potędze jéj, bo obejście się jego z ludźmi stało się swobodniejszém, niż było dawniéj. Można-by rzec, iż mniéj teraz lękał się „rekina sentymentalizmu“ i mniéj czujnie omijał rafy. Zbliżył się téż raz do Ławicza i półgłosem, z wesołym prawie uśmiechem, rzekł:
— Winszuj-że mi! Miałem dzień wielkiego szczęścia, a przyszłość mam tak dobrze, jak w kieszeni!
Ławicz miał wielką ochotę z głęboką czcią uścisnąć mu ręce, a może nawet przyklęknąć przed nim na jedno kolano. — Dostojnik nauki! — myślał. Z nieśmiałością w wejrzeniu a prośbą w głosie, przypomniał mu obietnicę, daną w czasie owych nocnych odwiedzin.
— A! te pisania twoje... Przynieś-że mi je, zobaczę! Uprzedzam tylko, że zwrócę nieprędko. Pracy mam po urlopie więcéj jeszcze, niż zawsze.