Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Pracował téż znowu tak, jak dawniéj, i więcéj jeszcze, uporczywiéj niż dawniéj. Tylko z upływem czasu na czole jego gasły promienie, przywiezione z ogniska wolnéj i czystéj nauki; przygasać téż w nim musiała ufność we wpływy zdobytego dostojeństwa. Rębko mawiał o nim znowu.
— E! musi być z niego nic nie będzie! Trzeci rok jest u nas sekretarzem, a Mikołaj Hilaryonowicz ani myśli puszczać go wyżéj!
Trzy lata stanowiły wiele dla dwu córek Mikołaja Hilaryonowicza, z których żadna za mąż jeszcze nie poszła; a im więcéj czasu upływało od dnia ich urodzin, tém częściéj wyraz troski czy zgryzoty okrywał twarz ich ojca. Tém częściéj także atmosfera burzy wisiała nad salami Izby i tém częściéj posępne błyski strzelały z oczu sekretarza, a drżenie bólu czy zniecierpliwienia wstrząsało umiejącemi zawsze milczéć jego ustami. Raz, mijając krzesło, na którém siedział Ławicz, rzekł w przechodzie:
— Przyjdź-że do mnie dziś wieczorem po szpargały swoje.
Wieczorem, w źwierciedle zdobiącém przedpokój Dębskiego, przesunęła się twarz młodzieńcza, zmieszana i niespokojna, i postać szczupła, na przód nieco podana a przybrana odświętnie. W mieszkaniu tém nietylko zbytku, lecz istotnego dostatku nie było. Szczupły rozmiar pokojów i taniość sprzętów, świadczyły o niezamożności gospodarza. Jednak objawia