Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczajali się wzajem od siebie; przytém widując ich często, łatwiéj nad młodemi głowami ich kontrolę utrzymać mogę!... Ale masz ze mną do pomówienia. Chodź-że do gabinetu!
Swobodniejszym tu był i cieplejszym niż tam — w biurze; w zamian wydawał się trochę zmęczonym i smutnym. Gdy mówił o braciach i patrzał na nich, twarz jego rozjaśniła się uśmiechem i wesołém prawie wejrzeniem, które jednak zniknęły wkrótce. W gabinecie odsunął szufladę biurka i wyjął z niéj rękopism Ławicza. Usiedli obaj.
— Mój drogi — zaczął Dębski — mam ci do powiedzenia rzeczy przykre. Książka twoja, z wyjątkiem kilku oryginalnych istotnie poglądów, zawiera w sobie to tylko, co w literaturze przedmiotu znajduje się już w kilku dziełach bardzo znakomitych. Widocznie nie znasz literatury przedmiotu, do którego się wziąłeś.
— Zdawało mi się, że ją znam — szepnął Ławicz.
— Otóż to; brak ci sposobów systematycznego badania rozwoju wybranéj gałęzi naukowéj i dlatego podjąłeś pracę ogromną, nie wiedząc, że inni dokonali ją już daleko lepiéj, niż ty uczynić to mogłeś. Myślę zaś, że powtarzanie pacierza za panią matką i w dodatku słabszym głosem, na nic się nie zda ani tobie ani światu... prawda?
Tu wymienił tytuły i autorów dzieł, o których mówił.
— Ponieważ to dziedzina historyozofii, wiedzia-