łem już o nich, odbywając moje studya prawne. Nie które z nich czytałem wtedy jeszcze, niektóre późniéj...
— Czy to są rzeczy bardzo drogie? — z takim wybuchem głosu zapytał Ławicz, że Dębski, który mówił dotąd z oczyma błądzącemi po przestrzeni, spojrzał na niego z uwagą i ciekawie.
— Cóż? — rzekł — czy chciał-byś je czytać? Nie zdajesz się być zmartwionym?
Na twarzy Ławicza zmartwienie w dziwny sposób mieszało się z uradowaniem.
— Owszém — szepnął — przykro mi... ale z drugiéj strony, cieszę się, że miałem te same pomysły i poglądy... które mieli ludzie z uznaną nauką i talentem?
— Prawda, że jest to dowodem wielkich twoich zdolności, ale cóż z tego? Zdolności, które w należyty sposób zużytkowanemi być nie mogą, są właśnie, mój drogi, największém z nieszczęść, jakiemi łaskawe nieba obdarzać nas raczą...
— Jednak mówiłeś pan, że są tu rzeczy oryginalne...
— Tak; ale bez odpowiedniéj metody przedstawione... ztąd chaos, zaprzeczanie samemu sobie i to, co w naszym studenckim języku, nazywaliśmy naukowemi bąkami. Metoda, mój drogi, metoda... znajomość literatury przedmiotu i metoda, są to dwie rzeczy, których ci całkiem lub na pół braknie, a bez których dziś w nauce gieniusz sam nic nowego i prawdziwie porządnego uczynić nie potrafi.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.