stojącego na biurku, świecącego przyrządu wyjął cygaro, drugie Ławiczowi podał.
— Nie palisz? prawda! alboż anachoreci pozwalali sobie kiedy na takie próżności i zbytki!
Zapalił cygaro.
— Czém jeszcze służyć ci mogę?
Ławicz wstał.
— Dziękuję panu... — zaczął.
— O! nie dziękuj! Gdybyś był ograniczonym albo zarozumiałym, pozbył-bym się ciebie komplementem i miałbyś wtedy za co mnie dziękować. Chcesz może, abym ci pożyczył tych książek... tych i innych? Mam sporą biblioteczkę, możesz z niéj czerpać... Ponieważ jest to już twoją idée fixe... Ha! któż zresztą z nas nie ma idei jakiéjś, do któréj urzeczywistnienia dojść pragnie... pomimo wszystko?...
Kiedy przechodzili przez salon, Dębski dotknął dłonią głowy starszego z braci i rzekł z uśmiechem.
— Ten już chyba... dojdzie z pewnością! Wybrałem mu zawód bardzo praktyczny. I sam on zresztą zgodził się z wyborem moim. Zdolności ma, pracę tylko, żelazną pracę doradzam mu zawsze i... patrzéć w górę.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.