— Szatynka, średniego wzrostu, ośmnasto-letnia.
— Zdaje się...
— Bardzo biała, z szafirowemi oczyma...
— Zdaje się...
— To najpewniéj ona, panna Jadwiga... cóż? prawda, że bardzo ładna?
— Nie uważałem.
Kaplicki wpatrzył się w niego wielkiemi oczyma i znowu parsknął śmiechem.
— A niech-że cię Pan Bóg ma w opiece swojéj! No, waryat nie waryat, ale że dziwak z ciebie wielki, to pewnie! Spotykać się często z taką śliczną dziewczyną i nie uważać... jednak, w czepku widać rodziłeś się, bo ona zauważyła cię, i nawet dość dokładnie, kiedy o twoich oczach mówiła. Cóż? znowu rumienisz się! A! jakiż dzieciak z ciebie! Toż ty, słowo honoru, chyba z innéj gliny ulepiony, niż wszyscy...
Tu przyszedł mu snadź do głowy pomysł jakiś, bo dłonią uderzył się w czoło.
— Genialna myśl, — zawołał, zaprowadzę cię jutro do nich na wieczór...
— Ja, na wieczór! Ależ, mój Michasiu... ja nigdy nie byłem na żadnym...
— Byłeś, byłeś, pamiętasz? kiedyś, kiedy moja nieboszczka matka tu przyjeżdżała...
— Ależ ja wtedy miałem lat...
— No, dzieciak byłeś, to prawda, ale pocóż mówisz... zlituj się... nie mów tylko tym paniom, że ni-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.