Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Piérwszy od wejścia niewielki salon pełen był mężczyzn; drugi, znacznie większy, wielką girlandą otaczały kobiety. Kaplicki nie postawił na swojém i mieszczuchów do domu nie wprowadził. Tancerek znajdować się tam musiała liczba dwa razy większa, niż tancerzy. Siedziały one dokoła salonu, tworząc grupy, podobne do klombów z kwiatami. Na widok dwu wchodzących młodych ludzi, w grupach tych powstał dość żywy ruch. Białe twarze, otoczone utrefionemi włosami, zwróciły się ku drzwiom, z za na-pół nagich ramion starszych towarzyszek wysuwały się głowy młodziutkich dzieweczek, zdobne w gładkie warkosze i niewinne kwiaty; wachlarze zaszeleściły, gwar rozmów spadł do cichego szmeru, nad którym unosiły się dźwięki fortepianu i skrzypiec, wygrywających wstęp do kontredansa.
Kaplicki opiekuńczym ruchem trzymał rękę kolegi pod swém ramieniem, i prowadził go w róg salonu, kędy nad kanapą, fotelami i stołem, pełnym albumów, kołysały się, w piórach i ciemnych kwiatach całe, poważne głowy matron. Stanęli przed gospodynią domu; Ławicz usłyszał, że wymawiano imię i nazwisko jego; uczuł, że powinien ukłonić się. Ukłonił się, ale w sposób taki, że na ustach stojącéj tuż panny Aliny przewinął się uśmiech. Kaplicki zwrócił go ku pannie Alinie, i znowu wymówił nazwisko jego. Ławicz ukłonił się znowu, tak samo jak piérwéj, z tą tylko różnicą, że podniósł oczy, aby na na-