Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, dziwnie jakoś na obiad dawnego kolegi spoglądał. Raził mu on wzrok i powonienie tak, że ukryć tego nie mógł. Spostrzegł téż to Ławicz, ale ze spokojem zupełnym jadł daléj. Z uśmiechem téż odpowiedział.
— Nie masz za co przepraszać mię, mój Michasiu. Chęci miałeś najlepsze, i ja to sam do zabaw podobnych okazałem się niezdolnym.
Michał wybuchnął.
— Ależ zlituj się, jak można pozwolić sobie do tego stopnia zdziczéć! Jesteś chłopcem dobrze urodzonym, przystojnym i z dobrą głową, pomimo więc że nie masz majątku i służysz w biurze, mógłbyś być w towarzystwach bardzo dobrze widzianym, gdybyś chciał tylko zastosować się...
Ławicz niecierpliwym ruchem położył na stole sztućce wykrzywione i w drzewo oprawne.
— Mój drogi — rzekł — ja wcale nie pragnę ani dobrze widzianym być w towarzystwach, ani ich widywać...
— Dlaczegóż to?
— Bo pomiędzy niemi a mną istnieje rozdział nieprzebyty. Wy kochacie się w mnóztwie formułek, których ja nie uznaję, bo żadnego sensu w nich nie widzę... Wam nie idzie o człowieka i wartość jego, ale o frak, rękawiczki, kapelusz, zgrabny ukłon i umiejętność tańcowania. Pomiędzy wami, kto nie umié tańczyć, grać w karty i po francuzku mówić,