Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, a cóżby naprzykład?
— Pamiętasz szkolne czasy nasze i własne marzenia swoje?... — Na poczciwéj twarzy Kaplickiego odmalował się niesmak.
— E! dawno to było i trwało krótko! Co innego marzenia, a co innego rzeczywistość. Dzieciakiem prawie poznałem się z życiem rzeczywistém, i jakiém ono jest, takim i ja się stałem...
— A wpływać trochę na tę rzeczywistość, uszlachetniać ją, coś wyższego w nią...
— Utopie, mój drogi, mrzonki i nic więcéj! Jestem człowiekiem uczciwym i honorowym, będę dobrym mężem i ojcem i — niczego więcéj od siebie nie wymagam. W teraźniejszych czasach, każdy z nas obywateli i bez tego ma kłopotów i nieprzyjemności mnóztwo; a żeby mi przyszło jeszcze nad jakiemiś mądrościami albo wielkiemi czynami głowę sobie suszyć, to-by i życie zbrzydło.
— Ale w takiém życiu, mój Michale, przy takich wyłącznie przedmiotach zajęcia, zniżyć się musi strasznie skala...
— Daj mi tam pokój ze swoją skalą! Wiész co? nauczyłeś się książek i według nich świat sądzisz. Nie godzimy się z sobą nigdy...
— Ha! — opuszczając ręce, smutnie rzekł Ławicz — boli mię to... ale dziś mi jakoś ciągle na pamięć przychodzi Zegrzda. Czy pamiętasz, jak wtedy