dę, na jaką świat ten, wspólnie z gromadką przyjaciół swych, przemienić zamyślał. List kończył się słowem: „przybywaj!“
Ławicz odpowiedź swoję zaczął od wyrazów: „Nie przybędę!“ On także marzył nieraz o Atlantydach, ale, uczeńszy, albo przynajmniéj bliżéj poznajomiony z nauką, w jéj tylko niezawodne lecz powolne działania ufał; kto wié? za te-to właśnie jéj obietnice szczęśliwych losów świata najwięcéj może kochał ją i czcił. W zapale Derszlaka widział exasperacyą człowieka, który sam cierpiał wiele i wszystkie cierpienia rozumiał; nielogiczność umysłu, pięknego może, lecz który zwichnął się, nim możliwy kres wzrostu swojego osiągnął. Zresztą, przed pisaniem odpowiedzi swéj, otworzył on okno swéj izdebki, i na wiszącą nad dachami błękitną wstęgę nieba patrzał tak długo i w taki sposób, jakby ona była kartą, z któréj wyczytywał wielkie mnóztwo rzeczy. Zaczął więc odpowiedź swą od wyrazów: „nie przybędę,“ a zapisawszy kilka arkuszy, zakończył ją słowami: „ludzie różnie żyją i różnemi drogami chodzą, tak jak im wypadnie. Twoja droga nie może być moją. Przebacz mój sposób widzenia, inny niż twój, i zachowaj mi życzliwość twoję.“
Napisawszy list ten, zamyślił się nad dwiema rzeczami. Naprzód zapytał sam siebie:
— Jakąż jest moja droga?
A potém.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.