Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

się o uszy jego, w piersi zapału i wytrwania pełnéj, echa nie znajdując. Teraz echa zagadały.
— Co ty z tém wszystkiém zrobisz? — Jaką rolę użyźni pot czoła twego? — Czyją dolę rozjaśni światło, którego tyle do głowy swéj nabierasz? — zapytał Derszlak.
— Po co ci to? na co ci się to przyda? — pytał Dębski — a tenże sam chłodny i rozważny głos mówił jeszcze: bez celu... bez celu... niepraktyczne!
— Bzika masz! — junacko twierdził Zegrzda.
— Kamedułą zostań — doradzał Kaplicki.
— Sfixujesz pan — przepowiadała nawet Rębkowa. — A szafirowe oczy panny Jadwigi patrzały na niego z litością albo ironią, alabastrowe ramiona panny Aliny wstrząsały się wzgardliwym śmiechem; lokaj nawet, roznoszący na tańcującym wieczorze limoniadę i wodę z sokiem, wejrzeniem swém i ruchem wspaniałéj swéj brody mówić się zdawał: — Jam mędrszy od ciebie, uczony głupcze, który po łacinie umiesz i promienie słońca w garść łapać chciałeś, a z ubrania i miny wyglądasz na kredensowego chłopca! Może... może oni mieli słuszność... Zapewne... najpewniéj mieli słuszność!
Gdyby nie to, i nie to, i nie tamto, było-by inaczéj, ale ponieważ to zdarzyło się, a tamto na świecie istnieje, więc mieli słuszność!
Z książek, stojących przy ścianie, leżących na podłodze, piętrzących się na stole i stołkach, długole-