Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

tniém przyzwyczajeniem wywoływane, śpiewały głosy syren:

„Ku nam, ku nam statek nakieruj,
„Głosom przysłuchać się naszym...

Ale Ławicz, z okiem przygasłém i spuszczonemi rękoma odpowiedział:
— Nie chcę..!
Lecz zaledwie powiedział to, uczuł spadającą mu na barki niezmierną nudę życia. Cóż więc miał czynić z godzinami swemi, wieczorami, nocami, w których przywykł był spać niewiele? A bardziéj jeszcze co czynić miał z tym ogniem wewnętrznym, który przygasł, lecz nie zgasł i, niezużywany na nic, dławił go i dręczył?
Życia więc, ruchu, czynu i uczucia! Gdzież one były? — Wszędzie. Świat był ich pełen. Pełno było na świecie ludzi, którzy ruszali się, kochali — słowem żyli. Więc żyć, jak inni ludzie... żyć, jak żyli wszyscy!...
Ba! alboż on już mógł żyć, jak wszyscy? Stała się z nim rzecz szczególna. Spadła nań pokuta za to, co miał w sobie najlepszego; za długoletnie, zapamiętałe przebywanie w wysokich sferach uczuć i myśli. Sfery te były od powszednich zjawisk życia tak oderwane, że, przebywając śród nich, stał się on powszedniemu życiu obcym, a ono dla niego stało się nieprzyjazném. Sfery te jeszcze były tak wysokie, że,