— A innych książek, prócz do nabożeństwa, pani nie lubi czytać?
— A jakże! — Do nas węgrzyni takie śliczne książki czasem przynoszą! Zimową porą, jak niéma czego robić, zbieramy się po domach i czytamy...
— Jakże nazywają się te książki?
— Ot, głupstwo! Jedna była historya świętéj Genowefy, a druga historya księżniczki Magellony, a trzecia o tym rozbójniku, co to nazywał się... Oj, żeby jego...
Zachichotała z cicha, ale, bardzo zawstydzona wesołością własną, twarz za wieszadła z odzieniem schowała.
Ławicz uśmiechnął się. Bawiły go wymienione przez dziewczynę tytuły książek, najbardziéj przecież rozweselała go może świeżość jéj uśmiechów i swoboda ruchów, z jakiemi, wskoczywszy na stołek, miotełką swą zdejmowała pajęczyny, zapełniające kąt izdebki.
— Jezu! co tu pajęczyn! a pyłu po kątach, jak w jakiéj karczmie! Już to ciotce wstyd, że tu tak brudno. Ja tego nie lubię! U mnie izba powinna być czysta, jak szklanka, i odzienie tak samo. A jakże! czy to człowiek świnia, żeby żył w brudach? I u ciotki Rębkowéj tak samo brudno, ale niech ja tam pobędę troszkę.
— Czy ciotka pani bardzo chora?...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.