już, z dołu wschodów, czy z dziedzińca, na poddasze zaleciały znowu oderwane dźwięki i słowa piosenki:
„Gdybym ja była słowiczkiem majowym,
„Nie śpiewała-bym, nie śpiewała-bym jak tylko...
— Franka! Franka! — ozwało się z otwartego na dziedziniec okna basowe wołanie Rębkowéj.
— Aha! ciotko! aha!
Wpadła do dużéj, dostatnio sprzętami napełnionéj, a brudnéj jak komin izdebki Rębków, i jednym skokiem od progu schowała się pomiędzy piec i szafę.
— Ciotko! — ozwała się z ukrycia tego.
— Aha? — z topieli poduszek i kołder głowę wysuwając, zapytała Rębkowa.
— Ten pan, coście mnie do niego posyłali...
— To co... ten pan? pewnie go już w domu nie było...
— Był...
— No i cóż?...
— Ten pan... bardzo grzeczny...
— A coby miał być niegrzeczny! albo ty chamka jaka, czy co? Szlachcianką jesteś, tak jak ja i on, i bratanicą moją.
— Ono tak, ale on bardzo grzeczny i taki delikatny...
— Ano! z edukacyą człowiek. Wié, jak z ludźmi obchodzić się trzeba. Oj kolki, kolki!