Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

ściągniętą, patrzał w ziemię. Dziewczyna podniosła oczy i popatrzała na niego z bystrą przenikliwością.
— Nie można? — szepnęła.
— Nie można! — powtórzył z cicha.
Wstrząsnęła głową i westchnęła.
— Biéda! — rzekła.
Tego wyrazu on nie powtórzył, tylko patrzał na nią tak, że gdy podniosła oczy i spotkała się z jego wzrokiem, zapłonęła cała rumieńcem i znowu powieki spuściła.
— Mój Boże! — szepnęła — czemu to Pan Bóg dobrym ludziom szczęścia nie daje?
— Panna Franciszka będzie jeszcze kiedyś szczęśliwa...
— Bóg święty wié.
Zerwała się ze wschodków.
— Ot, co tam biedować! z biedowania nic nie przyjdzie! Żeby to pan na majówkę dziś z nami poszedł!
— Na jaką majówkę?
— A jakże! wujaszek i ciotka na majówkę dziś idą... za miasto... het, daleko, do lasu i mnie z sobą biorą. Żeby to pan z nami poszedł...
Dziwna rzecz! Ławicz, tak oporny, gdy go przyjaciel na tańcujący wieczór namawiał, teraz, jednym skokiem znalazł się w mieszkaniu Rębków. Rębki nie było i tylko Rębkowa królowała tam, nastrzępiona falbanami niedzielnéj sukni, w czepcu z barwiste-