Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Zrozumiał; otoczył ją ramieniem, przycisnął do piersi i w usta pocałował...
— Kochasz mię trochę? prawda?
Drżąca, z przymkniętemi oczyma, szepnęła: A-jéj! Ty moje słońce złote!... Potém wyrwała się z jego objęcia i, szlochając, uciekła. Tego samego wieczora Rębkowa weszła do izdebki Ławicza. Pomimo, że nie była to niedziela i że nie miała na sobie ani sukni z falbanami, ani czepka ze wstążkami; pomimo, że całym strojem jéj była krótka spódnica i luźny kaftan, przysadzistą postać jéj czyniące prawie kwadratową, wyglądała bardzo poważnie i uroczyście.
— Przyszłam ja tu — ode drzwi zaraz zaczęła — aby z panem o ważnych rzeczach pomówić.
Ławicz z pośpiechem krzesło ku niéj posunął, a objaw ten uprzejmości rozjaśnił nieco okrągłą twarz i czarne jéj oczy, które widocznie do wyrazu powagi i niezadowolenia układała. Usiadłszy i tłuste, ciemne ręce na kolanach złożywszy, zaczęła znowu:
— Jest to bardzo delikatna materya i mnie-by może nie wypadało o niéj z paném mówić. Ale, co trzeba, to trzeba; każdemu człowiekowi krew jego droga, a ot dziewczyna ta, to rodzona krew moja, brata rodzonego córka i upodobaliśmy ją sobie z Pawłem bardzo. Może-byśmy téż jéj i nie oddali w służbę, a za dziecko swoje przybrali, żeby nie pan...
— Ja?
— A no! czegóż pan się tak dziwujesz? Niewi-