Przysunął krzesło do stołu, przy którym siedział Ławicz, i rozsiadł się na niém jak można było najwygodniéj.
Na bardzo znużonéj i bladéj dnia tego, twarzy młodego człowieka, rozlał się wyraz dolegliwéj przykrości. Dotąd zostawał on z Rębką w stosunkach dalekiéj tylko znajomości. Być może, iż to uczucie, które powziął dla ładnéj dziewczyny, a które miłością nazywał, podobném było do delikatnego kwiatu, i że z niepokonanym wstrętem widział on opadającą na kwiat ten grubą dłoń Rębki. Ze spuszczonemi oczyma milczał. Rębko mówił daléj:
— Interes jest taki. Chcesz pan żenić się z dziewczyną naszą. I ja, i baba moja, nie mielibyśmy nic przeciw temu. Jedna tylko przeszkoda jest, bardzo ważna. Utrzymania pan nie masz, słyszysz pan, utrzymania nie masz... a utrzymanie, to jest taka rzecz, bez któréj my dziewczyny nie damy. Niech lepiéj służy, niż-by miała głód cierpiéć. A znasz pan przysłowie: goły z gołą, dzieci złodzieje! cha, cha, cha, cha!
Śmiał się grubo i tak serdecznie, że aż trzęsły się mu szerokie ramiona.
— Panie Rębko — zaczął Ławicz — pracuję przecież w biurze i przytém...
Rębko wzniósł w górę wskazujący palec i wywijał nim w powietrzu:
— W biurze! w biurze! e! głupia sztuka! dwadzie-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.