Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

dźwięki. Za to człowiek Mikołaja Hilaryonowicza wychylał czarkę za czarką i śmiał się z lokaja w błękitnym krawacie, który, na nalewkę patrzéć nawet nie chcąc, z krzyczącemi i chichoczącemi dziewczętami grał w kota i myszkę, i z młodego dzieńszczyka, który, jednę tylko czarkę wychyliwszy, wodził oczyma po napełniającéj izbę zieloności, a nabrawszy w garść z podłogi liści ajerowych, zapach ich zawzięcie w nos sobie wciągał.
— Ej! ej! — na dzieńszczyka patrząc, zawołał Rębko — co to ty, Jaśku, zielsko te tak wąchasz? czy ci to zdaje się, że gdzieś za swojém siołem nad brodem jakimś siedzisz, a na dziewkę swoję czekasz, a żaby ci w uszy same śpiewają: kum! kum! kum-kum! — Ej, bratku, darmo wołać tego, co minęło! Minęło sioło twoje i minął twój bród z ajerem, i dziewka za kogo innego poszła, a żaby na jéj weselu śpiewały o tobie: kiep! kiep! kiep-kiep!
Otaczający butelkę z nalewką mężczyzni i starsze kobiety pokładali się od śmiechu. Jasiek wychylał podaną mu czarkę, a Rębko, patrząc na niego, daléj prawił:
— Widzicie bo, ludzie mili, ja tego młodego sołdata bardzo lubię, bo kiedy na niego patrzę, to wydaje się mnie, jak-bym na samego siebie patrzał. Ile tobie, Jasiek, lat może być? Młody ty jeszcze! I ja taki sam byłem, kiedy z okolicy swojéj rekrutem w świat ruszałem. A rekrutem. Bo choć Rębkowie