Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkim skarbem; ale wiész? dziś nagle jakoś przyszło mi do głowy dziwne marzenie, a tak cudne, że mi od niego aż smutno zrobiło się i straszno... Gdybyśmy z sobą nietylko kochać się, ale kiedykolwiek, choć kiedykolwiek, nieprędko, czasem myśléć razem mogli... Widzisz! ja tak do myślenia nad różnemi rzeczami przywykłem, że aż zapomniałem, co to jest być wesołym, i tak teraz zapragnąłem, abyś ty kiedy myśli moje podzielić mogła, i kochać to wszystko, i uwielbiać, com ja przez tak długie, długie lata kochał i uwielbiał! Patrząc na tych ludzi, którzy tam tak wesoło bawią się i hałasują, pomyślałem sobie, żem ja nie dla nich i oni nie dla mnie, że więc i ty, żyjąc ze mną, inną trochę stać się powinnaś. Inną... Poważniejszą, wznioślejszą, bliższą oświaty... Ale wszak ty zechcesz stać się taką, nie prawdaż? Wszak zechcesz pracować trochę nad sobą, aby do prostoty swéj i instynktowéj poezyi, i wrodzonéj dobroci, które w tobie uwielbiam, dołączyć trochę wiedzy, światła, myśli, zdolnéj zrozumiéć to, co na świecie najlepszém jest i najpiękniejszém? Prawda, że zechcesz postarać się o to.. że zrobisz, o co cię proszę? prawda? prawda?
I obejmując ją namiętném ramieniem, a z pod brwi, boleśnie prawie ściągniętych, w twarz jéj patrząc, pytanie to powtarzał. Ona, zasmucona i dziwnie zarazem zakłopotana, załamując ręce i szeroko otwierając oczy, odpowiedziała: