Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

raz większym zapałem, rozwijając znaczny zasób wiedzy i bardzo nieraz oryginalne na rzeczy poglądy. Lecz trwa to zazwyczaj krótko i najczęściéj, w chwili najbardziéj zapalonego dowodzenia, lub opowiadania, stygnie on nagle, zachmurza się i milknie, albo odzywa się urwaném tylko słowem sarkazmu, lub zniechęcenia. Z tych rozmów jego zresztą widać, że teraz już czytuje niewiele, z przyzwyczajenia tylko i pozostałych resztek namiętnego dawniéj zamiłowania. A gdyby nawet namiętność ta i trwała w nim dotąd, nie miał-by on ani czasu, ani możności oddawać się pracy umysłowéj. Zajętym jest bardzo pisaniem urzędowych podań, obron, skarg, i różnemi zresztą około interesów zachodami. Przytém mieszkanie obrońcy na małą skalę jest téż dość małém, a zaludniają je krzątające się kobiety i pieszczone dzieci. W saloniku Ławiczów, czémś zieloném obite krzesła, sztywném kołem otaczają stół, na którym nic nie leży, umieszczony przed kanapą, na któréj nikt nigdy nie siedzi. Pusto tu, nago i życia niéma ani śladu.
Życie za to zgiełkliwe i gospodarskie, złożone z głosów sług, dzieci, przychodzących z prowizyami przekupni, wiecznie, a żarliwie gospodarzącéj pani domu, odwiedzających ją członków jéj familii, odbija się tuż o ścianę i drzwi malutkiéj pracowni pana domu, w któréj téż od wczesnego ranka do południa rozlega się gruby gwar siermięgowych, kapotowych i chałatowych klientów. W południe, Ławicz wycho-