Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi z domu i udaje się do sądów; po obiedzie, zmęczony, sypia czasem, lecz często i coraz częściéj wychodzi znowu, i do sławnéj w X. cukierni Markusa udaje się na kufel piwa i partyą bilardu, lub szachów. Szachy polubił szczególniéj i spędza nad niemi czasem długie godziny. Czasem téż grywa w domu. Do domu z cukierni wróciwszy, długo za północ pisze podania, obrony, skargi...
Niedawno, dnia pewnego, w porze poobiedniéj, w niezgrabnym paltocie swym, w kapeluszu dziwacznéj formy i z cygarem przy ustach, wszedł on do cukierni Markusa. Niezgrabne paltoty nosi on dlatego, że nie lubi długich rozmów z krawcami, a dziwaczne kapelusze dlatego, że, choć dziwaczne, ale są mu wygodne. Cygara zaś pali już oddawna, ale byle jakie, zarówno, jak gotów jest zawsze w byle co ubrać się i byle co jeść. Wszedłszy do cukierni, nie udał się, jak zwykle bywało, prędkim swoim, pochylonym trochę krokiem, do drugiego od wejścia pokoju, gdzie znajdował się stół, przy którym siedziéć już był przywykł, lecz zatrzymał się u progu i, podejmując kapelusz, z akcentem zadziwienia wymówił:
— A! proszę! no, spotkanie!
Wyrazy te i towarzyszący im cień zadowolonego uśmiechu wywołane zostały widokiem dwu ludzi, którzy, przy jednym z ustawionych w pokoju stolików siedząc, jedli i pili.
— Zygmunt Ławicz! — jednogłośnie zawołali