Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

obaj, powstali z miejsc i ręce do wchodzącego wyciągnęli.
Jeden z nich był w ubraniu oficera wyższéj rangi, błyszczącym od metalowych ozdób obcisłego mundura, i kiedyś pięknym widocznie chłopcem. Kiedyś. Teraz bowiem dawna wysmukłość jego zamieniła się w chudość, świeżość cery w niezdrową żółtość, na czole miał trochę zmarszczek, a nad czołem sporą łysinę.
Drugi za to z dwu mężczyzn przedstawiał sobą najpiękniejszy obraz fizycznego kwitnięcia. Otyły prawie, z twarzą rumianą i połyskującą, z pulchnemi, białemi, jak u kobiety, rękoma, i zawiesistym płowym wąsem, patrzał on na świat parą poczciwych, dobrodusznych, przygasłych i osowiałych oczu.
— Jak się masz, Michale? jak się masz, Zegrzda?
Zanim usiadł przy jednym z nimi stole, na znak powitania skłonił głowę w stronę pokoju, w któréj samotnie, przy małym stoliku i nad filiżanką czarnéj kawy, siedział z gazetą w ręku Maryan Dębski. I on także zmienił się nieco przez czas ubiegły, mniéj jednak od Zegrzdy i Kaplickiego. W postawie jego była zawsze siła i duma, a chłodna, myśląca twarz, w ramy krótkiego zarostu ujęta, trochą tylko przedwcześnych zmarszczek i zmienionym nieco zarysem ust zdradzała treść lat przebytych.
Zegrzda uściskał Ławicza, Kaplicki chciał go téż