Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiadam ci — mówił — że tak przestraszeni byliśmy tym wypadkiem, że ja i żona postanowiliśmy koniecznie miéć teraz w domu dzwonek Loretański.
— Cóż to takiego ten dzwonek?
— A no, nie wiész? Ale prawda, z ciebie zawsze był niedowiarek. Ja znów nie wdaję się w rozumowania żadne. Ojcowie moi wierzyli i żona wierzy i, prawdę rzekłszy, ta tylko pociecha człowiekowi na tym świecie...
— A żona? — przerwał Ławicz.
— Cóż żona?..
— Pociechą nie jest?
Poczciwa twarz wieśniaka zmąciła się. Otworzył usta i sam nie wiedział, co do powiedzenia miał. Zegrzda wybawił go z kłopotu.
— Co ty, Zygmuncie, o kobiety pytasz! to ty jeszcze myślisz, że z nich może być komu pociecha jaka? Ot, niewiniątko! kobiety, mój drogi, potrzebne są na świecie tylko...
— Przepraszam — dość żywo przerwał Kaplicki — kobiety nasze są poczciwe i zacne...
— Może tam wasze, po wsiach, wielkie panie — odrzekł Zegrzda — ale czegom się ja w wojskowém życiu mojém napatrzył! czegom doświadczył sam... ha!...
— A majorowa? — rzekł Ławicz.
— Ha, ha, ha, ha! — śmiał się Zegrzda.