ma, przy ostatnich wyrazach zanucił i, rozpierając się na krześle, z brzękiem ostróg daleko przed siebie nogi wyciągnął. Kaplicki zdawał się być zmieszanym trochę i niespokojnie oglądał się, w celu zapewne przekonania się, czy ktokolwiek ze znajomych jego nie widzi go w towarzystwie podpiłego i w cukierni śpiewającego oficera. Sam on, w tém miejscu publiczném, mówił z cicha, i znać było po nim ścisłą dbałość o najdrobniejsze odcienie przyzwoitości.
— Mój Zygmuncie — zaczął — słyszałem, że interesami zajmujesz się teraz... ja to mam swego plenipotenta, ale chciał-bym bardzo twoje zdanie posłyszéć... Mam teraz, uważasz, dwa procesa: jeden z chłopami o zabranie mi łąk, drugi...
— Z żydem — podjął Ławicz.
— Ej nie! Z żydami... swoją drogą... Ale teraz, uważasz, z Uradnikiem zadarłem się... ot co! Żona mówi, że niepotrzebnie... może to i prawda! Ależ anioł nie wytrzyma... nie w swoje, uważasz, właził... ręka mi zaświerzbiała...
Tu zatrzymał się. Przygasłe oczy jego błysnęły.
— Ot, wiecie co! mówiliście coś przed chwilą o filozofach; pamiętam, że kiedy nieboszczyk ojciec odbierał mię ze szkół, powiedział: „filozofem nie będziesz, a gospodarzem zawsze być potrafisz”. Słowo honoru, mówię wam, że teraz z gospodarstwem i interesami naszemi, to filozofem całą gębą być trze-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.