wała się żałość tak gnębiąca, że Kaplicki, który do tego czasu oglądał się tylko niespokojnie dokoła, i nawet krzesło swe nieznacznie od krzesła przybyłego odsunął, wpatrzył się w niego z poczciwym smutkiem.
— No, cóż robić, Zenku! cóż robić? — szepnął — z wolą Pana Boga zgadzać się trzeba. Na tamtym świecie spotkamy się wszyscy...
Derszlak popatrzał na niego długo i ciekawie. Nikt nic nie odpowiedział. Po chwili Ławicz zapytał znowu:
— Gdzież mieszkasz?
— A naturalnie, że u Kwiry. Gdzież-by indziéj? Na hotele mię nie stać, a o odzywaniu się do was, anim pomyślał nawet. Kwira co innego! Jemu już nic nie zaszkodzi i nic nie pomoże. Nietęgą głowę miał zawsze, a od... od... śmierci Anulki, zrobił się idyotą kompletnym. Zobaczywszy mnie jednak, oprzytomniał trochę i z początku ucieszył się bardzo; ale potém znowu zasmucił się, i kiwając łysą głową, prosto i bez ogródek mi powiedział: — „Niby nic, Zenku, a i ty zaraz za nią pójdziesz... A ot ja... bez grzechu narzekania... żyję!”
Mówiąc to, śmiał się i kaszlał zarazem.
— Cóż ci jest? — naiwnie zapytał Kaplicki.
— Suchoty — krótko odpowiedział Derszlak.
Parę minut milczeli wszyscy. Zegrzda chmurnie
wpatrywał się w szklankę, do połowy jeszcze napeł-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.