poszli daléj, a w cukierni, przez parę minut jeszcze, słychać było oddalające się wciąż głosy rozmowy ich i brzęk od ostróg.
Kaplicki, w przyległym pokoju przy bufecie stojąc, wypłacał należność swą, żartobliwie gwarząc z przystojną i bardzo dla niego uprzejmą żoną cukiernika. Ławicz miał wychodzić z cukierni, ale zwrócił się jeszcze ku Dębskiemu, który znowu czytał gazetę. Z ruchów jego znać było, że coś pociągnęło go do tego dawno znanego, milczącego, zamyślonego człowieka.
Rękę trzymającą kapelusz o stół opierając, rzekł:
— Dawno nie widzieliśmy się, Maryanie. Czy nic z tobą nowego?..
Dębski, spuszczając gazetę na kolana, z chłodnym uśmiechem odpowiedział:
— O! nic wcale. Cóż-by?
— Owe brzegi wyniosłe, o których marzyłeś...
— Przybywają ku nim inni.
— A ty?
— Ja... tak jak przed dwunastu laty, jestem...
— Wiem, widuję cię przecież w Izbie. Ale — cóż daléj?
— Daléj? to samo.
— Nie wyjedziesz nigdzie... szukać szczęścia?
— Czynią to inni.
— A ty?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.