cił naszą uwagę na dobrze znany sobie świst kozic; uciszyliśmy się stanąwszy, a po chwili dał się słyszeć znów świst i łoskot małych kamyków spadających, które zrzucały biegnące pędem kozice na Walentkowe turnie; było ich razem pięć. Na brzeżku skały stanąwszy przypatrzyły się nam i znikły pędząc za Walentkową ku Kotelnicy. Ucieszony tą osobliwością szedłem dalej i wydrapawszy się na grzbiet Świnnicy od Pięciu Stawów, znowu ujrzałem kozicę, samca, w bardzo małej odległości, może 60 kroków. Leżał sobie na murawce, skoro nas spostrzegł, wstał, przypatrzył się i popędził w pełnym biegu koło Zawratu na Kozi Wierch i zniknął w skałach Granatu. Miałem sposobność poznać chyżość kozicy, zręczność skoku po przepaścistych turniach, a zarazem przekonać się o owocach usiłowań powyżej wymienionego grona przyrodników, chociaż przez przeciwne usposobienia właścicieli kuźnic Zakopiańskich te usiłowania marniały, bo, jak mi opowiadano, pp. Chomolacze[1] nie tylko sami kozice strzelali, górali do zabijania tych zwierząt namawiali, ale jeszcze swoich hajduków uzbrojonych nastawiali na strażników ustanowionych dla ochrony kozic, z rozkazem łapania ich i bicia, co ściśle wypełniano, aż wreszcie przy niezmiernej wytrwałości udało się komisyi fizyograficznej krakowskiego Towarzystwa naukowego uzyskać ustawę na sejmie, sankcyonowaną przez cesarza w lecie r. 1869.[2], na mocy której surowo pod karami zakazane zostało
Strona:PL Eljasz-Radzikowski-Illustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.