sza lub większa jednej góry od drugiej, zniżając prawdziwą wyniosłość lub podwyższając, fałszuje rzeczywiste wzniesienie szczytów wobec naszego wzroku.
Niedaleko za karczmą Bukowińską kończy się droga możliwa do jazdy, bo natrafia się na takie dziury, wyboje, kamienie w lesie, że z wielkiém wysileniem przychodzi się trzymać na wózku, i to z pomocą podpierania, aby lada krok nie wywrócić się razem z wozem. To na dół, to do góry, lecz nie stromo, jadąc i jadąc, często po jarygach, przybywa się do dużej polany, zwanej Łysą, gdzie są szałasy z bydłem i szopy na siano. Lud jednak z wioski Białki chciwy aż do zdzierstwa, łakomy bez miary, ukraść lubi i aż do bezwstydu za każdą usługę płacić sobie każe. Niech nikt nie liczy na żywność po drodze do Morskiego Oka, bo Białczanom za kubek nazwany przez nich kwartą trzeba płacić 20 a nawet 30 centów, a za nocleg, jeśli kogo tu noc zaskoczy, żądają wynagrodzenia jak w hotelu.
Tuż za Łysą most na Białce wiedzie na stronę węgierską do Jaworzyny Spizkiej, wioski górniczej z kuźnicami żelaza. Droga odtąd coraz gorsza dla wózka, koła skaczą z kamienia na kamień, iż się ciągle obawiać przychodzi, aby się nie roztrzaskały; dolina raz się zwęża, to się rozszerza, ukazując od wschodu wyniosłe wierchy Spizkie.
Od Bukowiny o mil dwie przeszło[1] napotyka się
- ↑ ponad 15 km