szystej, mając po prawej stronie ciemną powierzchnię wód stawu odźwierciadlającą w sobie ostre turnie Kościelca. Po przejściu potoczku płynącego z pomiędzy urwistych skał od Zmarzłego do Czarnego Stawu oddalamy się od brzegu jego, a po dziko połupanych granitach, gdzieniegdzie upłazkach wychodzimy na tak zwane pierwsze piętro trawą pokryte. Jest to jakby stopień olbrzymi w drodze na Zawrat i ztąd piękny widok po nad cały Czarny Staw, zaś odwróciwszy się w tył ku wschodowi napotka oko ogrom piargów zasypujących spód Granatów (7101′[1]) — gołych szczytów przepaścistych.
Z pierwszego tego piętra piąć się trzeba na drugie dość stromo i z ostrożnością, bo naokoło wszędzie przepaścisto, w głębi słychać szum gdzieś na lewo spadającego potoczku od Zmarzłego. Po urwistej ścieżce zlebkiem małym wychodzi się na wycięcie w skale, płatem wiecznego śniegu przystrojone, którędy dostajemy się w godzinę po odejściu od Stawu Czarnego na dolinkę nad Zmarzłym u stóp Zawratu.
Dziko tu i strasznie i samotnie. Świat Boży odziany szarą szatą, gdzieniegdzie białym płatkiem śniegu urozmaiconą, jakąś bojaźnią przejmuje umysł człowieka. Na okół nie ma nic, coby duszę rozweselić mogło; nawet nieba gdzieś wysoko nad turniami szukać trzeba, a obróciwszy się po za siebie, zkąd się przyszło, widać krawędź stromej uciętej skały na tle turni Małej Koszystej; ku wscho
- ↑ 2244 m