Drapiąc się tak w zygzak i pomagając sobie kijem to rękami, przychodzi się pod wysoki próg, który trzeba przeleść z uwagą na czworakach od wschodniej strony. Po nad nim jeszcze kilkadziedziąt kroków do szczytu; siły się podwaja, aby z tej dzikiej skalistej gardzieli co prędzej się wydostać i stanąć na wierzchu w bramie do samego wnętrza Tatr.
Jesteśmy na Zawracie. Pod wrażeniem świeżych trudów w jednej godzinie ciągiem po odejściu z nad Zmarzłego, gdy nam tchu jeszcze brakuje, obejrzawszy się po za siebie, wyrzekamy się już więcej tędy przechodzić, pomimo to sam kilka razy to przedsięwzięcie łamałem, tak się z upływem czasu zaciera w pamięci trud, a zwycięża chęć ponownego zwiedzenia.
Jeżeli Zawrat śniegiem zasypany, przejście łatwiejsze, lecz niebezpieczniejsze, bo po wykopanych schodach na zlodowaciałym śniegu drzeć się trzeba w górę, tak stromo, że o potknięciu się nie miło nawet pomyśleć. Czy Zawrat z śniegiem lub bez śniegu, podróżni postępować powinni jedni za drugimi ściśle, aby w razie wypadku stoczenia się kamienia nie narażać się na zranienie.
Raz r. 1862. pewien junak z Warszawy L. R. zrobił psotę całemu towarzystwu dla przechwałki pierwszeństwa, w dosiągnięciu Zawratu puścił się sam naprzód gdyśmy się przy źródle nad Zmarzłym posilali, przez co musieliśmy czekać na niego
Strona:PL Eljasz-Radzikowski-Illustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.