I oby przeklął każdego, kto się nademną lituje,
a błogosławił tego, co plecom brzemienia dosuje.
O niechaj przekleństw wysłucha — niech błogosławi szydercę
i niechaj skrzepi to ramię, co nóż wbić pragnie w me serce —
i niechaj podniesion będzie pośród współbraci mrowia
— ten, co z pod głowy mi wyrwie kamień mojego wezgłowia.
O niechaj przejdę przez życie jako ścignane zwierzę,
aż męka oczom moim ostatnią łzę zabierze,
aż ujrzę, że w każdym człowieku wróg mój zacięty powstaje,
aż rzucę w otchłań pytanie — : czyliżto ja — ? — nie poznaję!
bo oto z bólu i cierpień tak stwardłem, skamieniałem,
iż mogę urągać matce, którą tak bardzo kochałem...
Tedy gdy straszna nienawiść — miłością zda się nadnieje —
przepomnę, być może, cierpień; — nareszcie do śmierci dojrzeję!
Natenczas, gdy umrę — ja obcy, ja zbrodniarz wyrodny —
wyrzućcie kędyś na drogę mój zewłok podły, niegodny.
A tego, Ojcze mój, okryj w gronostaj i wielkie cenności,
co psy poszczuje, by ze mnie wyżarły wraże wnętrzności,
a temu co kamień podniesie i w moje rzuci oblicze —
wiekuistego żywota, za Twą poręką życzę!
Tak oto jedynie, Ojcze, dziękować mogę przecie —
za szczęście, iż zezwoliłeś żyć mi na Twoim świecie!
Nie ugnę kolan, ni czoła nie schylę proszący o Twe dary,
raczej Cię skłaniam do przekleństw, do nienawiści bez miary —
bym czuł, że Twoje tchnienie łamie mi ducha jak trzcinę —
aż-ci wygasnę na wieki — przepadnę bez śladu — i zginę!