Ta strona została uwierzytelniona.
Aż dnia któregoś poszedł w trop
jej kroków wgłąb komnaty —
rozsnuł na ścianach blasków snop
i zmienił je w zaświaty.
Do łoża przymknął się jak sen,
jak wiew, jak mgła tak lekki —
ozłocił włosów zwiewny len
i musnął jej powieki.
W lustrach odbite światła drżą
i prześwietlają łono —
— lecz najcudniejszą owiał skrą
jej głowę w bok zwróconą —
Uśmiech rozchyla płatki warg,
lica radością stroi —
i pełna jeszcze ziemskich skarg
niebiańskim snem się poi.
Wzdychając — poprzez senny znój
przemawia pocichutku —
„o słodki władco, miły mój,
zważ przemoc mego smutku —