My, dzieci, które się siłami puszą swemi,
sypiemy kopce mrowisk na maleńkiej ziemi:
idziemy, odchodzimy: władcy, wojska, ludy,
puszymy się czynami, wychwalamy trudy,
niepomni, że na chwiejnym i niepewnym łęgu
jesteśmy jako jętki co mkną w świetlanym kręgu,
że jeno okamgnienie trwamy w świetlistości,
że przed nami, za nami — wieczyste ciemności...
Podobnie jak w promieniu wirujące pyły,
które równo z promieniem lecz niedłużej skrzyły —
i my zrządzeniem losów w świetle chwilę trwamy,
zwiewną życia rozkoszą siebie upajamy —
a potem śmierć i bezdeń, pranicości sfera,
bo wszelki byt to złuda, kłamstwo i chimera.
Lecz badaczowi musi przyszłość się otworzyć,
w jego duchu — tajń jutra już dziś musi ożyć —
i oto widzi słońce słusznie życiem zwane —
w bezsile i żałości jak krwawiącą ranę.
Widzi krąg gwiazd wędrownych z czarów wyzwolony,
krąg samotny i martwy w oddali zamglonej;
patrzy na czarne nieba kirowe rozpięcie —
ni jednej gwiazdy niema już na firmamencie;
czas zmarły zapadł w wieczność, nic się nie przydarza,
ostatnia iskra życia w popiół się przetwarza,
szarością się zsypuje — głos zamiera wszelki —
i znów nad wszystkiem spokój wieczysty i wielki.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jeśli od pierwszych ludzi, którzy kiedyś weszli w życie
wzniesiemy się do wyższych, stojących na władz szczycie —
ujrzymy tych i tamtych pogrążonych w bytu dziwy
i nie wiemy czy ten mały, czy ten wielki bardziej nieszczęśliwy;