Zgubieni w strasznej gmatwaninie — tak tego było wiele —
nie rozróżnialiśmy dokładnie, co mumje, co nauczyciele,
bo patrząc w sufit poprzez który ogromny pająk ważnie kroczy —
słyszymy słowa: Egipt, Ramzes, — lecz w myślach mamy modre oczy;
najpłomienniejsze wpisujemy poezje, gdzie się da w zeszycie,
jakto Klotyldę alob Zosię kochamy strasznie, ponad życie...
Tak naprzemiany krotochwilnie w myślach obierał sobie leże,
to promień słońca, to król Krety, lub zgoła jakieś inne zwierzę —
jeno stalówek wartkich skrzyp naświerszczał owe zbożne chwile —
dusza marzyła zieleń pól, rozkołysanych zbóż idyllę —
...opada głowa na brzeg ławy, sen piękny omgłą oczy kryje...
dopiero dzwonek przypomina, że przecież Ramzes już nie żyje!
Tak, wierzyliśmy wtedy w świat, któryśmy sami sobie budowali;
w rzeczywistości tkwiąc realnej, myśmy w szaleństwie jeno trwali,
lecz dzisiaj wiemy nazbyt dobrze jak ścieżka życia jest zdradziecka,
gdy tak wchodzimy w złą powszedniość z bezradną naiwnością dziecka;
klęska cię czeka, gdy z marzeniem chcesz przejść ziemskiemi wądołami —
zgubionyś, jeśli grzać się pragniesz w zamrozie serc ideałami...
Przeto nie pytaj o przyczyny, czemu dziś milczy moje pióro,
czemu przekleństwo więzi skrzydła złą władzą i ponurą,
czemu me siły drzemią wklęte w liści uschniętych zawieje,
czemu w pogardzie gorzkiej mam daktyle, jamby i trocheje —
— gdybym dziś wiersze pisać chciał i poezjami się zabawić,
napewnoby współczesność mnie zaczęła gromkim głosem sławić,
lecz chociaż nie dotyka mnie nienawiść społecznego chlewu,
to jednak rozpętałaby ich chwalba we mnie pożar gniewu!