Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

Dopłynął – schyla się w mętnych wód piany
Ujrzał – i porwał kształt niemej dziewicy
A ona martwa!... chwycił ją w objęcia
Potargał powróz krępujący dłonie
Oddech swój do ust, do jej skroni skronie
Tuli na próżno!... o! biednyż się łudzi?...
Boże! o! kiedyż ona się przebudzi?...
Czyliż w godzinie tryumfu a skonu
Jej oczy więcej niepopatrzą na mnie?...
Eufrozyno! ożyj … ożyj dla mnie!...
Zbudź się o moja!... bo anioł co siędzie
Nad światem z chmury, trąbą ostateczną
Straszniej powietrza rozdzierać nie będzie
Jak krzyk mój!... błagam! rozpaczą serdeczną!...
Oddech mych piersi ból struje i zginę
Boże! jaż żyć mam, gdyś wziął Eufrozynę?...
Porwał ich bałwan i niesie daleko
Jak dziki rumak przez światów przestrzenie
Jak głośny piorun, przez wzburzone wieko
Morza co w piekieł zwiło się pierścienie –
On niemo tulił ją w niemem objęciu
I był jak matka przy martwem dziecięciu…
Jak piękność w obec prawdy co skonała –
I raptem dusza jego zakrzyczała
«Grecya wolna!...»
Otworzyła oczy –
Jak dwa bławaty co ranek rozwije –
A rosą łzawą kropelką otoczy,
Grecya … co Grecya? Słabym szepcze głosem
Tocząc wzrok błędny … O! żyj moja luba –
Rzekł ze łzą niemą objąwszy jej szyję,
Już los nasz nie jest niewolników losem,
Grecya pomszczona! wolna! Już niebroczy
W krwi jej Muzułman żaden podłej dłoni!...
Już w pień wycięci, o! krwawa ich zguba
Za krew, łzy nasze, godzinę zemst dzwoni!...