Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

Przystała do mnie, wkrótce oswojona
Została – w puszczy towarzyszką miłą –
Lecz raz – posłuchaj – gdy u szczytu skały
Za leśnym grzybem na głazie się spiąłem,
Głaz się oberwał – bryły poleciały
W otchłań – aż w dole wody zakipiały…
Zleciałem na dół, z zakrwawionem czołem
I świat mi w oczach skał obleciał kołem…
Lecz cudem jasnym! że na jednej skale
Jak ptak zawisłem, i niespadłem dalej
A nad przepaści wirujących fale
Spiąłem się w górę, chwyciłem w oddali
Za gałąź drzewa, w bolu, trwog i szale,
Jak się wdrapałem, niewiem, na kamieniu
Tak długom, długo leżał w odrętwieniu
Nim się ocknąłem i przetarłem oko –
Ale w tej chwili, w śnie moim, wysoko
W obłokach jasną dłoń widziałem w górze,
Na wschód! na wschód! mi ciągle wskazywała –
A głos się ozwał: «Krew ci z czoła płynie
Jak wieniec cierni – imię twoje skała!
Tak płynie z serca, ludu w Palestynie
Zdrojem, którego źródło miecz otworzył...
Otrzesz krew z czoła twego, lecz w me imię
Otrzyj krew z serca tam w Jerozolimie –
Której najeźdźca swój turban nałożył
A mych pielgrzymów skrzywdził i potrwożył.»
Oświtłem – głos ten dotąd słyszę głośniej
Niż ten szum fali co na skałach kona,
Krew z czołam otarł, otarłem ból z łona
A prędkom powstał raźniej i miłośniej
Niż złotą łuską Cherubin pancerny.
Przysiągłem skałom – i przysiędze wierny
Tego dnia jeszcze do Syonu ziemi
Pochód pielgrzymi silnie przedsięwziąłem,
I dzień mi świecił blaski niebieskiemi
A z tęskną myślą w podróż pociągnąłem