Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

I z głośnym rykiem serca zbolałego
Długo mnie cisnął – ja jego do łona –
Bo w ten dzień właśnie matka mu usnęła
Jak dziecię – cicho, na ręku – na wieki,
I dusza z ciała bez cierpień wionęła,
I obajśmy jej przywarli powieki,
I tak mnie szarpnął jego ból sierocy,
Że zdało mi się w rozbolenia mocy
Żem po raz wtóry stracił matkę moją –
O!... takie chwile tam – przed stwórcę stroją
Hymn z serca w bolu wyrzucony procy
Wśród ciemnej bez słów – o! i bez gwiazd nocy!...
I w noc tę smutną leżały jej zwłoki
Przy bladej lampie, kiedym wszedł w próg domu
A syn rozpaczał sam – i łzawooki
Słowa jednego nieodrzekł nikomu –
Aż kiedym przyszedł, jak ze snów zbudzony
Zerwał się nagle, i witał mnie smutno
Rzekłem: na imię tej z którejś zrodzony
Odprawisz ze mną pielgrzymkę pokutną
Tam, tam … daleko – do Jerozolimy –
Podumał chwilę ... dobrze! wyrzekł stale
Pójdę lecz biedne w tych stronach pielgrzymy!
Więc brnąć nam właśnie przez tych przeszkód fale,
By inni po nas chyżej przepłynęli...
Niedługo potem ruszyliśmy w drogę,
O! długo, długo piaskamiśmy brnęli,
Znosząc obelgi, i trud – lecz nie trwogę!...
Później płynęliśmy długo przez morze,
Co dzień poranne witający zorze,
Co wieczór gwiazdę co nam przyświecała
I wspólnie z nami niebem żeglowała!...
Fale modlitwy szulerem ranne zorze
Witały – ptastwo rannym słońce krzykiem,
Jakby za nami modląc się – o! dzikiem
Życiem na morzu można żyć, bo morze
Staje się w końcu duszy powiernikiem!...
I okręt w fałach zniża się w wód piany