Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Ojcze!... przyszedłem tu sprawić się tobie
Że polecenia Twego niezmarniłem!...
Potem spojrzawszy raz jeszcze ze łzami
Na Rzym –
Wyszedłem z Rzymu – ruinami!...

A idąc długo – wreszcie usłyszałem
Szum tych wód zdala – i skały ujrzałem –
Patrzę – przychodzę – po moim szałasie
Te same bluszcze wiją się dokoła,
I moja lama spokojnie się pasie –
A jakaś cisza do dumania woła…
I grzmią z skał wody –
Jak o dawnym czasie –
Walter!... krzyknąłem!... i odgłos odśpiewał –
A ciszy anioł nademną przewiewał…
O dziwnie smętne te życia koleje
Gdzie radość płacze – boleść się śmieje,
Żadnej na ziemi ’m nie kochał kobiety
Bom jego duszę tak ukochał duszą
Że nic już po nim niemiało zalety
W sercu mem – aż go tu wieki rozkruszą!...
Ty nad miłością tą, o! duchu święty
Musiałeś płakać gołębiemi łzami
Odkąd jam czarny jak noc – i przeklęty
Bom się własnymi spalił piorunami!...
A więc łzę z oczu, pot otarłem z czoła
I tu chwil resztę na wieczności progu
Przedumam w duchu –
O mym stwórcy – Bogu!...

Jam długo patrzył w lica apostoła,
Który wzrok wznosił do gwiazd kołowrotu…
Wreszciem się porwał jak orzeł do lotu,
Ucałowałem dziką starca szatę
I poleciałem –
Na nową krucyatę!...

(R. 1854. Kraków.)