W ciemnych godzinach życia mego wiosny
Wskrzesił w mej duszy orli krzyk radosny
A za nim wtóre, nieśmiertelne życie!
Jak myśl Jehowy w kamienie wcielona,
Jak skamieniała w chwilach burzy chmura
Skała Uryczu dzika i ponura
Sterczy wśród borów wiekiem nieschylona...
I twardą piersią jak orlica płowa
Urasta w górę i w błękity goni,
Gdzie w jasnych chmurach ciemne czoło chowa,
Podobna kształtem do błagalnej dłoni –
Jak błagalnica gromów, co uderzyć
Mają na Polskę, by w nią uderzyły!...
Zieloną wiecznie barwą godna wierzyć
Choć jest jak ludu nadgrobek mogiły...
I na jej czoło piorun zwił koronę
Ucałowanej, w burz północną łónę...
I po jej czole przebiegły szeregi
Chmur rannej zorzy i promieni krocie
Złamało słońce, gdy jasnemi ściegi
W lot pierszchającej urąga ciemnocie…
A u podnóża w miękkiej mchów pościeli
Dyszące zdroje wężykiem się zbiegły,
Aż znikły w ciemnych przepaści gardzieli,
Jak długie wieki co u stóp jej legły...
Nim bory sosen wiecznym wieńcem w koło
Od stóp ją szatą owiały godową...
I w burzach wieków pomarszczone czoło
Koroną wiecznie oplotły majową –
Gdy na jej piersi dum zdziczałe nuty
Jęczy duch wichrów, jak Prometei skuty!...
Odtąd nie jedne boje i napady
Odparła Polska chrobrej piersi murem
Nie jedne gwałty, pożogi i zdrady —
Jednak nie smutnym zawodziła chórem,