Już umilkł jego dzwon z piersią pękniętą,
Co razy siedem jak w siedem boleści
Wezwał do modłów...
Wiatr nocny szeleści
Łzawemi kwiaty i lipą rozpiętą
Jak ramionami matki — konarami —
Nad brzegiem Wisły, gdy liśćmi drżącemi
Modli się w ciszy — modli się za niemi,
Modli się w burzy, modli się za nami —
Za utopionych i za tonącemi...
Lecz z wielkiej baszty nad szum z dali gaju
I nad słowiczych pień drżące pieszczoty —
Słychać głos jakiś muzyki — wśród maju
Nocy uroczej — zajaśniał nów złoty
I przez okienko zwierzynieckiej wieży
Widna stojąca postać pacholęcia:
Twarz ma niewinną — i wiarę dziecięcia
W twarzy śmiejącej, choć w lichej odzieży —
Z tego okienka deszcz muzyki płynie
Po bluszczach baszty, w falach Wisły ginie —
A oczy jego w gwiazdach utonęły
I dwoma łzami dużemi błysnęły...
A w dłoniach jego skrzypeczki drżą rzewne,
Po których smyczkiem duszę swą wylewa,
On jak to ptaszę nieuczone śpiewa
Tony anielskie — i proste — i pewne —
Bo on jak kwiatek wzrósł na Wisły brzegu
I duszy cichą, choć namiętną wonią
Białemi skrzydły natchnienia pogonią
Ku niebu leci w niewstrzymanym biegu —
On z okiem baszty u stóp ma krainę,
Po której Wisła Tatrów myje stopy —
Dokoło pola — i chaty rodzinne
A w górze gwiazdy, niebios ciche stopy —
Księżyc w topoli gałęzie szepczące
Wsunął promienie złote — jak w kochanka —
Włos skroni, rękę, dziewczę kochające
W oczy ostatni raz patrząc — do ranka...
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/16
Ta strona została skorygowana.