Tak płyną lata pod a fala pod Urycz falami
A każda fala pryska w śnieżne piany,
Dni bieżą chyżej niż górskie bałwany
A już Bolesław chyli się latami –
Wszystko w nim głuche i czarne bez końca,
Niemiły jemu blask poranny słońca,
On się zagrodził drzewy i murami –
Olbrzymie głazy na głazach spoczęły –
Jak gdyby mur ten dźwigały szatany,
Chcąc Boga dzieło swemi przyćmić dzieły.
Wiosny i zimy – i smętne jesienie
Bieżą po sobie – a co roku bliżej
Broda królewska ku ziemi pierścienie
Chyli – i czoło coraz niżej – niżej –
Co wiosna świat się uśmiecha i wznawia,
Lecz człowiek coraz chyli się przeklęty,
On lat młodości nigdy nieodnawia
I łzami chwil tych płacze obraz święty –
Lud już niewątpił, że to człek pokutny
W tych murach wiedzie żywot cichy, smutny,
Bo włos pobielał mu i broda biała
Do stóp od ziemi srebrna mu spływała;
Nieraz do starca jakie chłopię z sioła
Z pod skał przybłądzi i uchyli czoła –
Nieraz pasterzy lub łowców gromady
Tam się zbliżają im ciekawe zwiady,
Lecz on na widok żywego człowieka
Ze skał się cofa – i w groty ucieka...
Nikt nie wie zkąd on przybył – i czem żyje,
Mówią, że orły z swemi orlętami –
Żywią go – inni że drzew korzeniami
I w śnieżnym zdroju górską wodę pije...
W końcu się z starcem lud górski oswoił
I starzec ludu już nie niepokoił...
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/170
Ta strona została przepisana.