Na krew kość moją zasępił się brwiami –
A mój Izasław żegnając mnie w cześci
W objęciu mojem – ryknął – lew boleści!
Pod Przemyśl szedłem zbrojnemi hufcami –
Na barkach góry mocny warowany,
I wstęgą głębin Sanu przepasany,
Jak gdyby Pan Bóg na górę garść domów
Cisnął – i kazał Polakom zdobywać –
San rozlał w onczas –
Bez łodzi, bez promów,
Trzy dni musiałem czekać, i spoczywać,
I wtenczas winem nieco rozegrzany
Nocą raz w łódź skoczyłem, że strzałami
Sanu ku brzegom uniesion falami
Szedłem sam, chyżo, dalej w bór zagnany,
Za Izasławem stęsknion i łowami…
W gąszczy ruszyły [1] coś z cicha i zdala
Tam z’oczę dzika świnia się przewala,
I po zaroślach chrzęszcząc w dal uchodzi –
Porwałem oszczep, gnam zwierza co siły,
On znikł wśród krzaków i śród traw powodzi
Żem ścigał pilno co stopy starczyły –
W pobliżu zamek stał, górą, za murem
Dwu wieżyc czoła w Sanie przezierały,
W rannych mgłach skryte za kwef się chowały;
Mnie w lesie wrogów porankiem ponurym
Dzika chuć łowów zagnała w te góry –
Mgły wielkie spadły z Sanem łącząc chmury
I las spowity w nich – ginął błędnemu
Żem szedł – nieznając ku słońcu jakiemu?
A ledwo słońce przez dębów konary
Przejrzało jasno, idąc w tór za mgłami
Widzę coś w dali – nito godło wiary
Kapliczkę białą ciche źródło biło,
Co po kamykach w leśny zdrój dzwoniło –
Nad źródłem sokół siedział zasępiony
Cichy i smętny – widać oswojony…
- ↑ W druku „ryszyłv”, ale to literówka albo nie odbił się dół litery y albo omyłkowo wstawiona litera v, tam gdzie jej miało nie być. Przypuszczam jednak to pierwsze.